forever child.

Witajcie!

Zazwyczaj piszę tutaj o książkach, jednak ostatnio w ręce wpadła mi pewna płyta. I po jej wysłuchaniu stwierdziłam, że muszę o niej napisać.

Mowa o "Forever child" Agnieszki Chylińskiej. 

"Forever Child" to niezapowiedziany (chociaż nie do końca) powrót Chylińskiej na scenę. Nie do końca niezapowiedziany, ponieważ 2 lata temu został opublikowany singiel "Kiedy przyjdziesz do mnie" zapowiadający nowy album.
I szczerze? Zawiodłam się bardzo.

O ile 1 singiel, właśnie ten wydany 2 (!) lata temu, zapowiadał powrót Chylińskiej do korzeni, do powrotu dobrego rocka, to potem było już tylko gorzej. Drugi singiel - "Królowa łez" to jest już zaledwie próba utrzymania starego klimatu, wyjątkowo nieudana. Tekst moim zdaniem jest infantylny, nie ma w nim nic ze starych klimatów. I o ile zwrotki mają fajny, rockowy posmak, to refren to prawdziwy koszmarek popowy. Do tego dochodzi całkowicie nieadekwatny teledysk. Słuchając tekstu piosenki mamy na myśli delikatną dziewoję, która nie wie, co zrobić w związku z facetem, a na teledysku widzimy typową twardą 'dziewczynę-kumpla' popijającą piwo i skaczącą na meczu. Nie ma w tym nic złego, moim zdaniem jednak taki teledysk nijak nie pasuje.

A im dalej w las, tym jest gorzej..




Cała płyta jest utrzymana w koszmarnym klimacie. Teksty nijak nie mają się do starych tekstów Chylińskiej, jeszcze za czasów O.N.A. albo przynajmniej pierwszej solowej płyty. Jest to niestety niebo a ziemia, co mnie niezwykle boli, bo całe życie uważałam Chylińską za jedną z najzdolniejszych tekściarek polskich. Mój ulubiony to chyba powtarzający się przez pół piosenki refren "KCACNL" czyli bez skrótów - "kocham cię, ale cię nie lubię".

Do tego dochodzi koszmarna muzyka. Miała wyjść wszechstronność i połączenie stylów, a wyszło muzyczne rozdwojenie jaźni czy osobowości. Tragedia! Połączenie mocnego wokalu (na szczęście on się jeszcze jako tako ostał) z dźwiękami techno, czy jakimś innym dubstepem daje naprawdę straszny efekt. Jeszcze te teksty dałabym radę jakoś przełknąć, gdyby to chociaż muzycznie było okej. Nic z tych rzeczy! Pod tym względem największym koszmarkiem jest "Borderline" - okropne połączenie jakiś dubstepów wgl nie pasujących, które, jak mi się wydaje, miały utrzymywać klimat "Białych ścian" z czasów O.N.A. Cóż. Klimatu nie utrzymuje to wgl, a słuchając tej piosenki aż się chce zacytować ją - "To zły sen, koniec ze mną" - bo tak można podsumować tą płytę.


Jedyną piosenką jeszcze w miarę w starym stylu jest wspomniane wcześniej "Kiedy przyjdziesz do mnie" i moim zdaniem to jest jedyna piosenka, którą da się strawić.

Moim zdaniem jedynym atutem tej płyty jest jej szata graficzna. Okładka jest utrzymana w starym klimacie, tak samo jak sesja promująca album. Jednak, moim zdaniem, płyty są, mimo wszystko do słuchania, a nie do wyglądania ładnie.


Jest to chyba najtrudniejsza recenzja w moim życiu ponieważ po przesłuchaniu tej płyty czuję się trochę, jakby właśnie zakończył się najważniejszy związek w moim życiu, który dawał mi najwięcej satysfakcji. I trochę jest w tym racji, ponieważ od 4 letniej dziewczynki kochałam muzykę O.N.A. wychowałam się na niej, a Chylińska była dla mnie jednym z największych autorytetów. I chyba zostanę przy sentymencie i wspomnieniu dawnych utworów, bo to co się teraz dzieje jest masakryczne.

Do następnego!

Komentarze

Popularne posty